26.05.2013

007 z perspektywy Amerykanina


Tytuł: „Goldeneye”  
Autor: John E. Gardner 
Tłumaczenie: Jan Kraśko  
Recenzent: Człowiek Czynu








Ideał kobiety: wysportowany, przystojny, o nienagannych manierach i… dwóch zerach przed siódemką. Wydana w 1995 r. „Goldeneye” jest pierwszą zekranizowaną książką o przygodach Jamesa Bonda (w wersji filmowej w rolę 007 wcielił się Pierce Brosnan). Autor, John E. Gardner to powieściopisarz, krytyk literacki i nauczyciel nauk humanistycznych. Pochwalić może się jeszcze wydaną w 1989 r. książką pt. „Licencja na zabijanie” (tu w wersji filmowej w rolę 007 wcielił się Timothy Dalton).

 
Agent Bond kojarzy mi się z reliktem zimnej wojny, typowym Brytyjczykiem, więc po wersji amerykańskiej spodziewałem się raczej… kiepskiej parodii. To jednak nie podróbka i nie jest to nieudana komedia, choć sporo tu naprawdę zabawnych żartów słownych i sytuacyjnych. To dobra kontynuacja legendy. W „Goldeneye” powraca dawny przyjaciel Jamesa, były agent Alec Trevelyan (pseudonim 006), poszukujący zemsty na Bondzie i całym Zachodzie. 006 wykrada najnowszą radziecką broń o tajemniczo brzmiącej nazwie: Goldeneye. Złote Oko to satelita elektromagnetyczny, na swój dość pokrętny sposób odpowiada opisowi satelity geostacjonarnego, który – wysłany w kosmos – jest niewykrywalny przez radary. Oko powstrzymuje działanie urządzeń elektronicznych na zaprogramowanym obszarze. Anglia musiałby ponieść sromotną klęskę, gdyby nie James. James Bond.


W tej części serii 007 towarzyszą dwie piękne kobiety: Natalya Simonova i Xenia Onatopp. Nie stają po jego stronie, wiąże go z nimi jedynie wątek miłosny, co z Bonda tworzy historię dla wielu odbiorców. Znajdziemy w nim romans, sensację, kryminał i trochę Science Fiction. Nieodzownym już wyposażeniem Bonda są oczywiście jego gadżety pokroju latającego samochodu czy potrafiącego rozpinać kobiece suknie zegarka magnetycznego. Ta cześć zdecydowanie nie zawiedzie nas pod tym względem. Autor postanowił kontynuować historię „Q”, a nawet pokusił się o przywołanie jego następcy – „Z”, którego jako pełnoprawnego bohatera poznamy w „Świat to za mało”.


Serdecznie polecam „Goldeneye” jako książkę nie wybitnie dobrą, lecz jako dobrą kontynuację niezapomnianej serii. Bond z czasem staje się coraz bardziej przewidywalny. W tej części nieodzownym już gestem amanta-agenta jest poprawianie krawatu w nerwowych sytuacjach, efekt dodający zaledwie smaczku, ale bez niego Bond po prostu nie byłby taki sam. Polecam tę książkę, a raczej całą serię, gdyż moim zdaniem najlepiej wrócić do genezy Bonda, choćby do „Casino Royale” (wyd. w 1953) czy „Diamenty są wieczne” (wyd. w  1956 r.) autorstwa Iana Fleminga. Dopiero później powinno się czytać „Goldeneye”.

Copyright © 2013 Kamil 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz